Co mamy?
Do sytuacji w naszym wymiarze sprawiedliwości dość dobrze pasuje chyba powiedzenie „I smieszno, i straszno”. Równie dobrze rzec można, że „Złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma”. Obie Wysokie Naparzające Się Strony (WNSS) oskarżają się wzajemnie o draństwa wszelakie, a każda zapewnia, że to ona jedynie suwerena za rączkę do sprawiedliwości doprowadzi. Argumenty padają różniste, takie z wysokiego C (Monteskiusz np.) czy bardziej „praktyczne” (jak sądzić sędziów?), a końca sporu nie widać. Jedynym efektem jest jak dotąd zwiększanie polaryzacji społeczeństwa, co „wyborczo” nie jest może i złe, ale społecznie jest fatalne, bo nikt chyba nie wie, co z tą „polsko – polską” wojną zrobić.
Co nam dolega?
W moim odczuciu kłopot polega na tym, że każda ze stron ma „swoją” narrację i nie widać żadnej „płaszczyzny sporu”. Tak; właśnie sporu, a nie porozumienia. Na dziś jest tak, że np. premier stwierdza, iż program 500+ wprawdzie nie wypalił, bo dzieci rodzi się mniej (a chodziło o to, by było ich więcej), ale poziom biedy zmalał.
No i obie strony mają rację; opozycja oskarżając rząd o nieskuteczność i rząd, akcentując poprawę bytowania wielu rodzin. I w zasadzie nikt nie pyskuje, że gadają „równolegle” i co najmniej jedna strona gada nie na temat. W ten sposób rozprawiać można „do usranej śmierci”. To akurat przykład spoza „ dyskusji” o sądach czy prokuraturze, ale – w przeciwieństwie do wałkowanej do znudzenia tematyki „sprawiedliwości” – ma walor świeżości, bo premier mówił o tym wczoraj. Nie wiem, czy wojowniczo nastawione plemiona mają ochotę przejść od wojenek podjazdowych do bezpośredniego starcia głównych sił w jednym miejscu i czasie, ale może warto by im to zaproponować.
W przypadku prawa pomysł jest prosty; prawnicy od zawsze mają ambicje pouczania szarego obywatela. Mówią mu co dobre, co złe i z jakich to mianowicie wynika przepisów. A nasz szaraczek wywodów tych nie kuma, od biegania między Annaszem a Kajfaszem zadyszki dostaje i w końcu sprawę olewa wierząc, że jakiś wódz/polityk/prorok jego sprawę korzystnie dla niego (choć niekoniecznie „sprawiedliwie”) załatwi. Bez jego udziału i najlepiej za darmo.
A można prościej
Zamiast zastanawiać się, która z WNSS ma rację, można przecież przyjąć, że każdy z naszych wybrańców (bo to my polityków w końcu wybieramy) to człek uczony/łucony i wie, co w telewizorni gada. A gada, że prawnicy to dranie i oszuści, którym wierzyć nie można. Ci „nienasi” oczywiście, bo ci nasi to sama dobroć i sprawiedliwość anielska, co to nieba by nam przychyliła, gdyby nie krecie działania naszych politycznych przeciwników. No to może zamiast bezgranicznie takim łobuzom (prawnikom, znaczit’ sia) wierzyć, lepiej będzie ograniczyć im ich możliwości robienia nas w bolo? Jest prosty sposób; zamiast ufać ludziom zaufajmy formalizmom, np. logice czy matematyce. Logika krewnych do obsadzania lukratywnych stanowisk nie ma, gorzały nie chla, do burdelu nie lata, więc nie ma interesu w robieniu nas w konia.
Szary człowiek zaufanie ma do niej znacznie większe niż do najuczciwszego nawet polityka. Istnieje mnóstwo rozmaitych systemów sprawdzania poprawności rozumowań. Również wspomaganych komputerowo. „Wkładasz” do niego swój uczony wywód, a on po kilku sekundach/minutach napisze Ci, czyś mądrze prawił, czy brednie napisał. I jeszcze pokaże, gdzie te brednie wciskałeś. Jak mu nie uwierzysz, to wydruk sobie zrobisz i poprosisz znajomego studenta matematyki, by ci za jakąś flachę (jak wywód długi, to za „krzynkę” flach) rzecz całą sprawdził. I wynik za każdym razem jest ten sam; bez żadnych powoływań się na mniej czy bardziej debilne/sprzeczne przepisy czy wyroki sprzed stu lat.
I to byłaby wspomniana wyżej „płaszczyzna sporu”, którą od wieków (choć z komputerem trochę krócej) eksploatują matematycy. Nie ma jednak żadnych powodów, by bawili się tym tylko matematycy. Można przecież poprosić naszych w logice uczonych prawników (zajęcia z logiki każdy orzeł Temidy miał), by takie właśnie rozumowania (np. uzasadnienia postanowień czy wyroków) nam przedstawiali. Aby to się udało, trzeba jakąś kupkę naszych uczonych akademickich prawników zebrać razem z matematykami i zażądać, by uczony oczywiście i precyzyjny niewątpliwie język prawa przerobili/przetłumaczyli na język dostępny dla któregoś ze wspomnianych systemów.
A jakby do tej kupki dorzucić jeszcze i prokuratorów i sędziów (kupa będzie już wielka), to można by pokusić się o jakieś definiowanie występującego często w aktach oskarżenia zwrotu „wyczerpuje znamiona”, który w wykonaniu niektórych kojarzy się raczej „biologicznie” z karmieniem piersią. To jest do zrobienia. Nie w pięć minut ani w pięć dni. Być może nawet nie w pięć lat, bo system musi być – szczególnie w części dotyczących wspomnianych „znamion” – modyfikowalny ponieważ sam tylko rozwój techniki czy organizacji społeczeństwa generuje stale coraz to nowe rodzaje przestępstw/wykroczeń, ale kiedyś zacząć trzeba. Rzecz, choć niewątpliwie uciążliwa, warta jest chyba zachodu, bo na dziś innego sposobu przerobienia „państwa prawników” na „państwo prawa” nie widać.
Aby było jasne; nie proponuję żadnej wysoce skomplikowanej „sztucznej inteligencji”, co to autonomicznie sama orzeczenie wygeneruje i sędziemu do podpisu przedłoży. Amerykańskie (superkomputer Watson) czy chińskie (nazwy komputera nie znam) stosowanie sztucznej inteligencji (uczących się programów) to zupełnie inna bajka. Proponuję coś prostszego. Nie potrzeba do tego żadnych superkomputerów. Tu trochę lepszy laptop powinien sobie poradzić. Systemy, o których mowa, istnieją od kilkudziesięciu (nie mniej niż trzydziestu) lat i bardzo dobrze się sprawdziły. Do wykonania jest praktycznie „fizyczna” w zasadzie robota tłumaczenia, przerobienie określeń „wyczerpywania znamion” na jakieś drzewa (najlepiej binarne) i napisanie prostego (poziom studenta drugiego roku) programu.
Otrzymany w ten sposób produkt sędziego, prokuratora czy adwokata nie zastąpi, ale pomoże mu (temu sędziemu czy prokuratorowi) uporządkować argumentowanie, a innym zainteresowanym, np. ich przełożonym, posłom czy zwykłemu obywatelowi pozwoli skontrolować rozumowanie jakiegoś prawnika. Pozwoli też sprawdzić w jakimś sensownym czasie niesprzeczność zbioru przepisów np. prawa pracy czy inszego efektu tyrania naszych ustawodawców.
Ubocznym, a chyba ważnym, efektem byłoby pewnie znaczne ograniczenie liczby nieuzasadnionych pozwów i oskarżeń, bo każdy obywatel mógłby samodzielnie (no może nie do końca samodzielnie, bo ktoś, np., adwokat, powinien mu podpowiadać stosowne konkretne przepisy) sprawdzić, czy warto ze swoim problemem ganiać do przybytku Temidy czy nie. Zadanie wykonania i wdrożenia takiego formalizmu wykonać powinno Ministerstwo Sprawiedliwości, a produkt końcowy nieodpłatnie udostępnić zainteresowanym w Internecie. Bez żadnej rejestracji czy zapisów. System byłby pewnie wdrażany stopniowo od najprostszych zbiorów przepisów (kodeksów) począwszy. W moim odczuciu zacząć by można od przepisów, które stosować miała Izba Dyscyplinarna. Ważną zaletą byłaby tu niewielka objętość takiego „kodeksu”.
Mniej, ale chyba nie pomijalnie mniej, ważnym walorem takiego podejścia byłoby wypróbowanie nowej w końcu metody na tych, którzy mieliby tego używać. To coś podobnego do testowania nowych leków/szczepionek w pierwszym rzędzie na lekarzach, najlepiej ich wynalazcach.
Kto by stracił, a kto zyskał?
Straciliby, ale dopiero w dłuższej perspektywie czasowej, wycwanieni tzw. „dobrzy” adwokaci, którzy wyspecjalizowali się w wyszukiwaniu błędów rozumowań swych przeciwników (zrobiłby to za nich system na etapie artykułowania orzeczenia/wyroku/pisma/etc.) oraz wykorzystywania sprzeczności prawa. Straciliby też obijający się, niestaranni/niesumienni sędziowie i prokuratorzy tworzący debilne, nie dające się czytać (np. zapaćkane wzniosłymi, a nie związanymi ze sprawą, oratorskimi popisami znajomością cytatów, których niekiedy sami nie kumają) dokumenty.
Zyskaliby w zasadzie wszyscy uczciwie wykonujący swą niewdzięczną i często trudną pracę ludzie stosujący prawo na wszystkich instytucjach; sędziowie i prokuratorzy zyskaliby znacznie wyższe poczucie poprawnie wykonanej roboty (i chyba lepszy, spokojniejszy, sen). Zyskaliby też sprawnego „pomocnika”, który nie potrzebuje przerwy śniadaniowej, urlopu ani forsy za nadgodziny. Nie oznacza to, oczywiście, że zostaliby uwolnieni od odpowiedzialności czy ew. (to chyba dotyczy tylko tych młodych, którzy zachowali jeszcze jakieś szczątki empatii, ale i to dobre) „wyrzutów sumienia”.
Orzeczenie podpisywałby zawsze CZŁOWIEK i to on uwzględniać by musiał rozmaite niemożliwe do skodyfikowania czynniki; okoliczności obciążające/łagodzące, szczególną sytuację osobistą zainteresowanych i podobne duperele. Tego nie zrobi żaden automat. Zyskałby też (np. bardziej zgodne z prawem i czytelne orzeczenia/wyroki, ale również „krótsze terminy” załatwiania swoich spraw) tzw. szary obywatel. Nie wiem, na ile jest to ważne, bo słuchając dyskusji polityków – obu WNSS – w telewizorni mam odczucie, że obywatel jest im zupełnie niepotrzebny (zob. wypowiedź Brechta o wybieraniu sobie narodu przez rząd po stłumieniu enerdowskiego powstania w 1953 roku), ale siedzący gdzieś we mnie wstrętny egoista szepce mi do ucha, bym uwzględniał takie sprawy przy urnie wyborczej. Do czego wszystkich zachęcam.
Post scriptum
Pomysł nie jest nowy. Ja piszę o tym od jakichś 20 lat. Systemy, o których mowa wdrażane były/są w wielu miejscach. Według mojej – bardzo niekompletnej i nieaktualnej (każdy sam w Googlach wyszukać może informacje aktualne) – wiedzy pomysły tego typu przegrywały z podejściem zakładającym wyprodukowanie przez matematyków i informatyków systemu z interfejsem („płaszczyzną dogadywania” się) maksymalnie dostosowanym do języka i sposobu pracy prawników.
Dokłada to do i tak sporego zadania wciśnięcia do systemu ogromnej bazy danych dodatkowego, sporego, zbioru problemów. Był nawet (chyba niemiecki) pomysł, by system „gadał” z prawnikiem językiem etnicznym, co nawet przy jakimś ogromnym okrojeniu słownictwa i dopuszczalnych konstrukcji językowych jest problemem olbrzymim. Innym kłopotem jest silna konkurencja tzw. sztucznej inteligencji ( wiele osób również wspomniane analizatory poprawności rozumowań i używanie drzew do klasyfikacji zalicza do sztucznej inteligencji).
Istnieje dziś sporo wieloprocesorowych superkomputerów umożliwiających sensowną implementację rozmaitych systemów uczących się, które nie tylko są dla prawnika „łatwiejsze do strawienia”, ale również – szczególnie w krajach, gdzie stosowane jest „common law”, rzeczywiście lepiej pasują do uwzględniania np. precedensów. Systemy opisane w powyższym tekście ani dla prawników od razu wygodne nie będą (trzeba trochę logikę ze studiów powtórzyć i poszerzyć) ani żadnych precedensów czy „linii orzeczeń” uwzględniać nie potrafią. Na pewno jednak lepiej rozwiążą tak bardzo dziś dolegliwy problem zaufania obywatela do władzy sądowniczej niż proponowane nam pomysły oparte o wołanie „zaufaj mi”, bo lepiej wyglądam, jestem większym patriotą (bardziej antyruski, antyniemiecki, czy inny anty), więcej Ci obiecam itp.. A stopniowa poprawa kultury prawnej będzie „pożądanym skutkiem ubocznym”.
dr Waldemar Korczyński
doktor matematyki, wykładowca akademicki, dziennikarz śledczy, koordynator okręgowy Antypartii w okręgu wyborczym Kielce